Był raz sobie w Indiach
herbaciany stan,
Szare i ogromne
słonie żyły tam.
Po dżungli nieustannie wędrowały,
A jeden z nich był Bóg wie czemu biały.
Choć nie przywędrował wcale z jakichś obcych stron,
Kolor jego był dla wszystkich obcy,
Wśród swych szarych braci smutny biały słoń
Był niepożądaną czarną owcą.
Ale władca Indii
mi dogodzić chciał,
Tego słonia właśnie
mi w prezencie dał.
„Po co mi słoń?", - spytałem cudzoziemca, -
On na to: „Słoń ma bardzo dobre serce!"
Więc skłoniłem się i szczerze uśmiechnąłem doń, -
Jakże mógłbym na biedaka krzyczeć.
Skoro wyszło na jaw, że mój biały słoń
Na dodatek białą był słonicą.
Wyglądałem na nim
niczym wielki pan,
Objechałem cały
herbaciany stan.
Prawdziwa przyjaźń odtąd nas łączyła, -
We dwójkę bardzo dobrze nam się żyło.
A i śpiew stanowił również naszą mocną broń,
Damy do nas rwały się z sypialni, -
Trzeba tu zaznaczyć, że mój biały słoń
Był zadziwiająco muzykalny.
Mapę świata dobrze
każdy chyba zna,
Wie, że India rzeki
bardzo długie ma,
Ze słoniem soku mango się napiłem,
I nad Gangesem z oczu go zgubiłem.
Straszna po tym mnie zdarzeniu ogarnęła złość,
I odszukać słonia chciałem zaraz, -
A mój biały słoń, - jak mi powiedział ktoś, -
Stado białych słoni wreszcie znalazł.
Potem długo jeszcze
mi go było żal,
Ale władca Indii
znów mi słonia dał.
Miał być talizmanem i ozdobą,
I zrobiony z kości był słoniowej.
Mówią, że gdy siedem słoni twój ozdobi dom,
To szczęśliwy bez wątpienia będziesz, -
Niech już lepiej w białym stadzie żyje biały słoń.
Niech mi lepiej nie przynosi szczęścia.
|