Proletariusze może
Do swych podziemi śpieszą,
By wkrótce związek bratni
Ogarnął ludzki ród, -
A mnie w owadów zbiorze
Na gwoździu ktoś zawiesił,
Więc po deseczce drapię,
Na szczęścia licząc łut.
Już w myśli ginę gąszczu
I chętnie dałbym dyla, -
A obok wiszą chrząszcze
I jakieś dwa motyle.
Pamiętam je z dzieciństwa -
Łapałem kiedyś je, -
A teraz sam z tym świństwem
W kolekcji czyjejś tkwię.
Pod każdym eksponatem
Tabliczki zobaczyłem, -
Fachowo opisane
Gatunek, typ i rząd, -
Gdy wpadłem w tarapaty,
W słoiku z nimi byłem -
I dobrze. Wiem przynajmniej,
Że jadowite są.
W marzeniach chciałbym sennych
Na prawym leżeć boku,
Lecz podpis tkwi pode mną:
„Niezwykle rzadki okaz..."
Ja zawsze pośród homo
I sapiens wiodłem prym.
Do ssaków zaliczony,
Gatunek... - mniejsza z tym.
Czy źle, czy dobrze żyłem,
W przepychu, czy w kłopotach,
To zawsze mnie z oddali
Mój własny wabił dom, -
I masz ci los, trafiłem
Na ścianę, do gabloty,
I choć się bardzo staram,
Nie mogę uciec stąd.
Jak panna na wydaniu,
To drżę, to jest mi duszno,
Trzmiel mówi: „Proszę pana,
Pan musi być posłuszny!"
A motyl się przygląda,
Zdziwiłem chyba go,
I pszczoły wstrętne żądło
Przez cienkie widzę szkło.
Lecz już się do mnie zbliża
Mych dawnych braci świta, -
Spryciarze! Mówią „Świetnie!",
A myślą: „Niech to szlag!"
Znów będą mnie poniżać,
Znów nikt mnie nie przywitał,
Notują wszyscy skrzętnie,
A jeden mówi tak:
„Z tym znajomości szukał
Niejeden. I się zawiódł.
Dlatego trafił tutaj
I wisi wśród owadów.
Był skryty, mało umiał,
I myśli mało miał, -
Dla świata on już umarł,
I skończył się już bal!"
To są zwyczajne brednie!
Nie żyłem przecież w trawie!
To nieporozumienie
I jakiś głupi żart, -
Wypuszczą mnie na pewno
I będzie po zabawie,
A jeśli zwierzę ze mnie,
To wolę iść do małp!
To jednak nie pomyłka,
To czyjś okrutny pomysł, -
Chodziło o to tylko,
By wreszcie mnie zniewolić.
Zmarnował jakbym akcję,
Do zera przegrał mecz -
I teraz w tym robactwie
Mam spędzić życia ćwierć.
Nie kłania mi się robak,
A szerszeń drwi okropnie
Z nieszczęsnej tej przynęty.
Co musi w ziemi żyć, -
Cóż szerszeń... dobre sobie.
Rozsiewa tylko plotki,
A ja bym teraz chętnie
Z tęsknoty zaczął wyć!
Świerszczowi dołożyłem,
Pchła mnie wydała. Gnida!
Dwie pluskwy podpatrzyły,
I też mnie chciały wydać.
Świerszcz siły nawet nie miał,
By krzyczeć, ale cóż...
I za ostatnie tchnienie
Mu nowy wbito gwóźdź.
A może trudy zniosę
I wszystko się ułoży,
To przecież jest gablota,
Nie szafot, i nie pal.
Podoba mi się osa,
Więc jest tu nie najgorzej,
I nawet mam ochotę
Z tą osą iść na bal.
Te osy są wspaniałe,
Nawozem od nich nie czuć.
Z takimi nawet śmiało
Bym spędził cały wieczór.
Poczwarki też są znośne,
Bo choć mam niezły gust.
To może z nich wyrośnie
Coś, co ma ładny biust...
Na mózg mój pająk zerka,
I pluskwy krew już piją,
I osa - narzeczona
Spogląda na mnie wciąż...
Niech skończy się udręka,
Niech trzy mi gwoździe wbiją, -.
A gwoździe trzy, wiadomo,
Do niebios drogą są.
Straciłem rozum prawie
I w ciągłym strachu żyję,
Więc szerszeń to mój szwagier,
A kto jest moim synem?!
Więc jednak to możliwe,
Że truteń to mój teść...
Już dawno pora chyba
Zakazy wszystkie znieść.
Gdy szpilki w nas wbijano
I ostre, i stępione,
Ze strachu pszczoły drżały,
Przeszywał mrówki lęk, -
Dziś każdy z nas skazany,
I ciało ma zranione,
Więc pora już nastała,
By kielich cierpień pękł.
Zarozumiały strasznie
Na pewno wam się wydam,
Lecz przecież to jest absurd,
Że z wami tu przebywam.
Kto wam otworzy wrota,
Ze szpilek zechce zdjąć?!
Więc za mną! Precz z gabloty!
Bo cierpień mamy dość!
I tak w historii kartach
Kolejny runął ucisk,
Choć truteń w sukces wątpił,
Silniejszy rację ma.
Dostały pluskwy najpierw,
Musiały nas opuścić,
A potem i pająki
Uciekły w try miga.
Ucichnie skandal, wierzcie,
Ja znów normalnie jadam,
I żywot wiodę wreszcie
Wśród ludzi, nie owadów.
I nie pamiętam złego,
I żalu nie mam już...
Choć szkoda, że innego
Już wbito na mój gwóźdź.
|