Dobrze pamiętam tamten gest -
"Jaki tam z ciebie żołnierz jest!
Swoim wyglądem tylko byś obraził front...
Miast się w szpitalu leczyć z ran,
Mógłbyś od razu trafić tam,
Że też przysyłać muszą dzieci Bóg wie skąd!"
Wojna, wiadomo, ciężki chleb,
Wszystkie marzenia wzięły w łeb.
Czasem myślałem, że to wszystko mi się śni.
Kiedy ogłuszył mnie dział huk
I do okopu zwalił z nóg,
Nie wiem dlaczego, sierżant rękę podał mi.
Cały mój oddział ubaw ma:
"Ile jest cztery dodać dwa?
Powiedz, studencie, czy Lew Tołstoj lubił gin?
Ile kochanek miał i żon?"
Aż wreszcie sierżant uniósł dłoń:
"Dajcie mu spokój! Niech się wyśpi. Dość tych drwin".
I tylko raz, gdy chciałem wstać
I z karabinu serię dać,
Rozkazał: "Padnij!" Dodał kilka ostrych zdań.
Potem oddawszy serie dwie,
Nagle o Moskwę spytał mnie:
"Czy domy wielkie na pięć pięter stoją tam?"
I znowu huk, i znowu wróg
Z drugiego brzegu ostrzał wzmógł,
I odpowiedzieć mu nie mogłem, choćbym chciał.
Leżał na ziemi sierżant nasz,
Celnie trafiony prosto w twarz.
Jeden go tylko od okopu dzielił cal.
|