Kiedy z kraju wyjeżdżamy, Sterty druków wypełniamy, Ale wcale nie w tym rzecz, Bo najgorsze, że gdzieś z tyłu Zawsze czuwa ktoś w cywilu, Niczym ciec. A na miesiąc przed wyprawą Jeszcze humor ci poprawią, Instruując co i jak... Masz się zbytnio nie wychylać, Do panienek nie przymilać. Niech to szlag! Raz w cywilu chłopak ryży Mi przedstawił się w Paryżu, Potem swój pokazał dom. Rzekł: „Nikodem mam na imię, Tylko Rosjan mam w rodzinie”. Podał dłoń. Zawsze miły wyjątkowo, Coś w kieszeni ciągle chował, Wciąż pomocą służyć chciał. Dniem i nocą niestrudzenie Przyjaźń ze mną sobie cenił, Przy mnie trwał. Chciałem, choćby przez godzinkę, Rzym pozwiedzać w pojedynkę, Lecz mój zapał szybko zbladł, - Dowiedziałem się z rozmowy, Że Nikodem boks trenował Kilka lat. Wciąż mnie pilnie obserwował, Przy jedzeniu asystował, Chodził za mną, aż tu raz, Gdy pisałem coś naprędce, Jego notes wpadł mi w ręce, No i masz! Facet pisał, co za Świnia!, Że gdy się napiłem wina, Wszystkim było za mnie wstyd, Że zmieniałem wciąż sypialnie, I że Zachód wywarł na mnie Wrogi wpływ. Ten Nikodem, nie daj Boże, Szpiega ze mnie zrobić może, Gdy mi ten przypiszą grzech, Mogę się pożegnać z Rzymem, I z Paryżem, i z Berlinem. Co za pech!
© Marlena Zimna. Tłumaczenie, 1999