W moim hełmie brakuje przyłbicy,
Nie mam tarczy, kuleje mój koń,
I wyglądam jak błazen, nie rycerz,
Kiedy dzidę podnosi ma dłoń.
A dawniej mi odwagi - w walce, w mowie -
Mógł pozazdrościć nawet wielki kniaź,
Wierzyłem święcie, że pochyla głowę
Jedynie giermek i królewski paź.
Aż kiedyś wreszcie mnie zrzucono z siodła -
Zatrzymał konia włócznią jakiś chwat,
I do ciemnicy straże mnie przywiodły,
I moje plecy długo smagał bat.
Zdobią bitwy od lat ciężkie chmury,
Krzyki jeźdźców, i stos martwych ciał.
I był głupcem okropnym ten, który
Z wielkim kniaziem porównać się chciał!
Na polu walki teraz już nie stoję -
Na zawsze odsunięto mnie od walk.
Zabrano moją dzidę, miecz, i zbroję,
Chroniącą przed grotami wrogich strzał.
Powrozem grubym ręce mi związano,
Zamknięto w chlewie, bym nie uciekł stąd,
Na długie lata o mnie zapomniano
Za to, że jeden popełniłem błąd.
Przy drużynie mnie zdrajcą nazwano,
Sam kniaź strażom nakazał mnie strzec.
Ale kiedyś - po bitwie przegranej -
Krwią splamiony dosięgnie go miecz!
Lecz ściągam powróz z opuchniętych dłoni,
I wiążę temu, co pilnował mnie,
I na najgorszym, kulejącym koniu
Na pole bitwy - z wiatrem w plecy - mknę!
Do strasznej bitwy włączę się od razu,
Bo bezczynnos’ci nie potrafię znies’ć!...
Posłucham dobrej rady i rozkazu, -
Gdy trzeba będzie, z konia zejdę też.
|