Na cichej przełęczy, gdzie wiatrom nie wadzą już skały,
Gdzie taka jest grań, że wspiąć na nią nie zdołał się nikt.
Wśród gór sobie echo wesołe wysoko mieszkało,
I glos wydawało na krzyk, człowieczy każdy krzyk.
Samotność straszliwa, gdy tak się zaciśnie na gardle,
Ze ledwie zdławiony się w przepaść osunie twój głos,
Wołanie o pomoc wnet echo poniesie upadłe
I wzmocni, doniesie do uszu przyjaciół twych wprost.
To widać nie ludzie, szaleju, blekotu popiwszy,
By słychać nie było tupotu, chrapania ich już,
Zjawili się żywy ten wąwóz na zawsze uciszyć,
I echo związali i knebel wepchnęli do ust.
Przez całą noc trwała mordercza zabawa wśród śmiechów,
I echo milczące z nich każdy pod obcas swój brał,
Pod świt rozstrzelali to górskie, to górskie echo,
I łzy wytrysnęły jak żwir spośród zranionych skał.
|