Przepadłem, nie ma co, już życia kres się zbliża, Ze emocji trzęsę się, w psychiczny wpadam dół... Ja nie mam u niej szans, bo ona jest z Paryża! I wiem, niestety, że ją kocha świata pół. Na próżno tyle lat schrypnięty głos zdzierałem, Bo obojętna jest jak przypadkowy widz. A „Neutralny pas”, gdzie kwiatów nie zrywałem, Wciąż dzieli nas, lecz jej nie wzrusza prawie nic. Ból uszlachetnia mnie, cierpienie nie poniża, A dal, rosnąca dal, rozbudza uczuć głód! Ja nie mam u niej szans, bo ona jest z Paryża, I sam Marcel Marceau na migi coś jej plótł. Rzuciłem pracę precz, choć zawód mam ciekawy... I słówek się noc w noc uczyłem aż po świt, Lecz nie mam u niej szans, bo jedzie do Warszawy, A francuszczyzna tam już nie jest modna zbyt. Gdy wróci, powiem jej po polsku: - Proszę pani, Ja tak nie mogę żyć, u kresu jestem sił! Lecz nie mam u na to szans, bo ona jest już w Danii... I pewnie z moich ról Królewicz Duński drwił. Przez ten zamknięty świat jak jaskółeczka chyża Przefrunie, a ja ból ukoję jedną łzą. Ja nie mam u niej szans, bo ona jest z Paryża... No, chyba że mnie tak pokocha jak ja ją.
© Roman Kołakowski. Tłumaczenie, 2005
© Piotr Machalica. Wykonanie, 2005