Wzdłuż urwiska, nad przepaścią, wzdłuż krawędzi w nieboskłonie
idę w cwał i tnę nahajką moje konie, kare konie
Tchu brakuje, mgła nade mną, piję wiatr, opary chłonę
piję wiatr, i wiem na pewno, że już ginę, że już ginę
Trochę wolniej, moje konie, trochę wolniej, konie.
nie szalejcie, chociaż świszczy bat
Cóż to za konie mi przypadły, kapryśne konie!
Brakło czasu by żyć, żeby śpiewać i grać.
Ja wam konie dam pić, ja chcę kończyć swą pieśń,
nad krawędzi chcę stać jeszcze z dzień, chociaż dzień.
Wiem, że zmiecie mnie huragan i to będzie koniec biegu
i zawrócą kare konie, i powloką mnie po śniegu.
Ach, nie pędźcie, moje konie - trochę wolniej i stateczniej.
Mnie nieśpieszne w tamtą stronę, do przystani ostatecznej.
Trochę wolniej, moje konie, trochę wolniej, konie.
niech nie rządzi wami knut ani bicz.
Cóż to za konie mi przypadły, kapryśne konie!
Brakło czasu, by żyć, żeby śpiewać i grać.
Ja wam konie dam pić, chcę dokończyć swa pieśń,
nad urwiskiem chcę stać jeszcze z dzień, chociaż dzień.
I zdążyliśmy do nieba, tam się zresztą nikt nie spóźni,
jakieś głosy, słychać echo, ni aniołów to, ni ludzi.
Może to kołatka dzwoni, może to pokaźne łkanie,
może to mój krzyk na konie żeby wolniej niosły sanie...
Trochę wolniej, moje konie, trochę wolniej, konie.
błagam was - nie ruszajcie w cwał!
Cóż to za konie mi przypadły, kapryśne konie!
Brakło czasu, by żyć, żeby śpiewać i grać.
Ja wam konie dam pić, chcę dokończyć swą pieśń,
nad krawędzi chcę stać jeszcze z dzień, chociaż dzień...
|