Z nocnego sabatu
Znużone debatą
Wracają dwie wiedźmy i szepczą we mgle
- A może siostrzyco
do miasta się wybrać,
zobaczyć, jak tam żyje się.
Tu, na Łysej Górze
Co roku, to gorzej
Tu kryzys i marazm, aż strach!
Mołojców już nie ma,
Odeszła bohema
I nudno, niech trafi to szlag!
Za nimi bies leśny:
- A dokąd to wiedźmy?
- Do miasta lecimy, bo dopadł nas stres.
- Ech, paskudne strzygi,
Wam w głowie intrygi
A ja samotny jak pies.
Stękając, zawodząc,
do traktu dochodzą.
Wtem z dziupli wyłazi wilkołak - ich druh.
Sobaczy, złorzeczy
- jam też jest do rzeczy!
O mieście mam wiedzę za dwóch.
I wiedźmy do Licha
- Weźmiemy wampira?
Lecz musi obiecać, że nie będzie ssać krwi.
A ten dał im słowo,
że będzie wzorowo
I nawet pochował swe kły.
By zabić frustrację
Zaczęli libację
W Cafe Grand Hotelu ruszyli gin pić.
Lecz choć mieli fory,
Przez brudne buciory
Kazali z lokalu im wyjść
Czart czyścił buciska
Gdy wampir gdzieś prysnął.
I bies łatwowierny ze złości już łkał..
A wiedźmy zawyły
I także się zmyły
Stwierdziwszy, że miasto to raj.
Na konne wyścigi
Pomknęły jak frygi
Tam hazard odurzył je jak opium lub hasz.
Tak kojąc swe żądze
Straciły pieniądze
Po cztery tysiące na twarz.
Samotny jak palec
Zasępił się diabeł.
I wspomniał, że przecież gdzieś kumpla tu ma.
Do drzwi jego puka
- Gdzie druh mój? - zahukał.
I słyszy odpowiedź: - Gdzieś chla.
Gdy wiedźmy wciąż wyły,
Fortunę traciły,
Gdy czart sam ze sobą popijał u drzwi,
Krwiopijca ladaco
Dwie wdówki wyhaczył
Krwi wdowiej się opił i śpi.
|