Ostrych wrażeń mi zabrakło, wyparował dawny zapał,
Dni i noce się bez celu człowiek szwendał.
Żeby chociaż jakiś tramwaj mnie przynajmniej przeciął na pół!
Daję słowo, chciałem kopnąć już w kalendarz!
W końcu marzeń zebrałem swych plon -
W gruncie rzeczy nie chciałem tak wiele -
I parowóz o wadze stu ton
Na przejeździe roztrzaskał mi szkielet.
Nim zdołałem krzyknąć: „Mamo!",
Do szpitala mnie zabrano,
Personalia zapisano.
„Operacja jutro rano..."
Pani doktor zęby szczerzy,
W uchu jej się kiwa klips.
„Tu się zwęzi, tam poszerzy,
I do gipsu!" Ładny gips!
Otępiałem po zastrzykach i wyciągam z trudem szyję,
Ale to mi horyzontów nie przesłania.
Pod opieką personelu zrozumiałem, jak się żyje
W atmosferze powszechnego przywiązania.
Siostra na mnie zbawienny ma wpływ,
Dzięki niej pokochałem bliźniego,
Cłwalę spokój, nie nęci mnie zryw.
Raz zerwałem się... No i co z tego?
Lecz nie po to o mnie dbano,
Z kawałeczków poskładano,
Potem sklasyfikowano
Oraz skatalogowano.
W dyrektorskim biurku leży
Moich kości pełny spis.
Ja też leżę, jak należy,
Cały w gipsie. Ładny gips!
Wyzdrowiałem, lecz nie zmieniam gipsu na ubranie nowe.
Niewygodnie, ale daję sobie radę.
Wszyscy wokół mnie szanują, bo przerastam ich o głowę
I zdobyłem w naszym kraju znaczną wagę.
Teraz gips chroni pierś moją i skroń
Niczym zbroja zacniejsza od stali.
Czasem nawet mnie korci, by krzyknąć: „Na koń!",
I galopem odjechać z tej sali.
Chociaż mnie przenicowano
I nie zgina się kolano,
Ale z twarzą roześmianą
Maszeruję w dal świetlaną.
Czemu krzywisz się, młodzieży,
Strojna w teksas albo w ryps?
Dzisiaj trzeba w gips uwierzyć!
Nie wierzycie?! Ładny gips!
|