Towarzysze, na wasz program Myśmy gnali jak na sto gram, Jakby nas ugryzła kobra, Jakby się już walił świat. Zamiast prochy wziąć, zjeść manny I odwrócić się do ściany, Cały szpital zwariowany Przed telewizorem siadł. A z ekranu jakiś cudak Przez godzinę wciskał kit, Ze tych zwidów na Bermudach Nie pojmuje dzisiaj nikt. Klepki w głowach porozsadzał, Zwoje w mózgach splątał nam. Rąbie więc szpitalna władza Wszystkim zastrzyk. Ponad plan. Towarzyszu redaktorze! Dla odmiany dajcie może O kochanym reaktorze, Bo już przez calutki rok Talerzami nas straszycie, Że latają niby skrycie, To szumi Yeti na gór szczycie, To w Loch Ness się pluska smok. My się nie boimy wcale, Nam te strachy wiszą, gdyż Tutaj także fruwa talerz, Jak znajdziemy w zupie mysz. Do kibelka prochy lecą. Niezłe życie, miły kąt. A wy z tą bermudzką hecą! Dosyć! Hańba! Jazda stąd! Podmuch buntu ucichł wkrótce, No bo skąd tu wziąć przywódcę? Dziś szaleńców, jakich lud chce, Coraz mniej, więc wodzów brak. Prowokacje to czy kpiny, My się sami obronimy I nie wpuszczą nas w maliny Podżegacze, niech ich szlag! Bo to diabły imperialistyczne Zabermudzić chcą nam świat. Sam Churchill, co jest charakterystyczne. Pierwszy na ten pomysł wpadł. Opisaliśmy złe duchy W nocie do agencji TASS. Wtem przybiegły łapiduchy, Zlokalizowały nas. Który się do czynu palił, Zaraz w kaftan go odziali. Jeden furiat w kącie sali Wył jak w klatce dziki zwierz: „Bezbożniki! Dranie! Trutnie! Katujecie mnie okrutnie, A i tak mi jest bermudnie I trójkątnie bardzo też!" Groza szerzy się okropna, Wwierca się każdemu w mózg I jakby słychać już spod okna Szatańskiego morza plusk. Nawet zasłużone czubki Zwariowały drugi raz. Wtedy ordynator Pupkin Wszedł i telewizor zgasł. Widzisz, stoi tam, cholera, W bezpiecznikach łapą gmera I kikuje na felczera, Żeby nas czym prędzej kłuł. A ten nam zastrzyk zrobi ładnie I jak do studni każdy wpadnie I przepadnie w studni na dnie, Jakby wpadł w bermudzki dół.                 Jest wśród nas inżynier Rudik, Co ma w pryczy radio „Grundig". W nocy budzi nas jak budzik, Kiedy łapie RFN. Spędził tam miesięcy szereg, Aż usłyszał w głowie szmerek. Jak tu przybył, to numerek Miał na nodze, a w boku - dren. Właśnie przybiegł ten gagatek I nieludzki podniósł krzyk, Że nasz naukowy statek Na Bermudach raptem znikł. Zginął, w pustce się zatracił, Modre fale przestał pruć, Lecz dwóch nieszczęsnych naszych braci Wyłowiła jakaś łódź. Żywi, zdrowi, chociaż goli, Wpadli w szpony melancholii, Więc ich przywieziono w folii Z polecenia wyższych władz. A jeden z nich, uczony, docent, W nocy wybił szybę kocem. „Ten Trójkąt - wołał - na sto procent, To do środka ziemi właz!" „Co tam było?" - każdy pytał - „Jak uciekliście wy dwaj?" Docent tylko zębem zgrzytał I powtarzał: „Dyma daj!" Śmiał się, płakał, dostał potów, To jak jeż się jeżył, lecz - Może robił z nas idiotów? Jak to wariat, znana rzecz. Wrzasnął stary nałogowiec, Alkoholik-wywrotowiec: „A może go wypić, powiedz? Niby czego się tu bać?! Hej, koledzy, w imię boże Migiem Trójkąt we trzech zmożem, Choćby to był nawet stożek, Nawet trapez, psia go mać!"                 Redaktorzy! Prelegenci! Nie widzicie, co się święci? Łatwo kark możecie skręcić, Bo wasz program wkurza lud. Zamiast chrzanić o Trójkącie Wy w szpitalu nas zastąpcie, My was - w studio. I nie wątpcie, Ze programów mamy w bród. Nie róbcie z tata wariata, Odpowiedzcie nam raz-dwa. Z poważaniem. Podpis. Data. Adres telewizja zna. Jeśli nas odmowa spotka, Jeśli odpowiecie: „Nie!", My wyślemy gryps do Totka I protest - do RWPG!
© Ziemowit Fedecki. Tłumaczenie, 1984