Żółty płomień widzę we śnie,
Zaraz mnie oślepi.
Poczekaj trochę, jeszcze za wcześnie,
Rankiem będzie lepiej.
Ale ranek nie przynosi
Radości mi wcale.
Albo piję znów ze złości
Albo na czczo palę.
Da i-ych raz, da jeszczo raz,
Da jeszczo mnogo, mnogo raz...
Da jeszczo raz...
Albo na czczo palę.
W knajpie wódki różnych smaków
I kelner jak matka.
Raj dla błaznów i żebraków,
Dla mnie - ciasna klatka.
A w kościele mroku wiele,
Kadzidlany zaduch.
Nie ma, chłopcy, i w kościele
Ładu ani składu.
Ja za miasto się wymykam,
Bo już mi serce pęka.
Tam spotyka mnie osika
I sucha wisienka.
Żeby choć stokrotka jedna,
Jeden kwiat na wiśni!
Nic się tutaj zrobic nie da,
Nic po mojej myśli.
Da i-ych raz, da jeszczo raz,
Da jeszczo mnogo, mnogo raz...
Da jeszczo raz...
Nic po mojej myśli.
Ruszam pędem w szczere pole
Pustka. nie ma Boga.
Tylko piołun i kąkole.
I w dal ucieka droga.
Przez siedliska wilkołaków
Biegnie lasem-borem,
A u kresu tego szlaku
Stoi kat z toporem.
Jakby pieśni ciągnąc wątek
Gdzieś zarżały konie.
Marny drogi tej początek,
Jeszcze gorszy koniec.
Obca mi knajpa, kościół obcy.
Nigdzie nic świętego!
Wszystko do niczego, chłopcy,
Całkiem do niczego!
Da i-ych raz, da jeszczo raz,
Da jeszczo mnogo, mnogo raz...
Da jeszczo raz...
Całkiem do niczego!
|