Zapytałem cię, po co się pchacie w te skały, a tyś ku szczytom szła i to już po n-kroć. Przecież Elbrus ze samolotu widać caly. Roześmiałaś się lecz skinęlaś „Chodź”. Od tej chwili takaś mi bliska i pełna łask. Alpinistkoś ty ma, Skałołazko tyś ma. Wyciągając ze szczeliny mnie pierwszy, drugi raz uśmiechałaś się, Skałołazko ty ma. Potem w ramach treningu i doskonalenia, przed pokonaniem każdej naszej wspólnej ściany ubezpieczała żeś mnie do upojenia, Skałołazko, krucha ty, jak z porcelany. Od tej chwili takaś mi bliska i pełna łask. Alpinistkoś ty ma, Skałołazko tyś ma. Wyciągając mnie ze wszystkich durnych dziur, Tyś karciła mnie, Skałołazko ty ma. Kiedyś za dziesiątki mocno nieudanych prób, gdy kanapkom twym oddawałem cześć, wziąłem może ze dwa razy średnio lekko w dziób. Zamiast nadąsać się, lepiej było znieść. To popchnęło nam stosunki na nowy tor, Alpinistko ty ma, Skałołazko ty ma wydłubując mnie ze szczelin oraz nor ostro karciłaś mnie, Skałołazko ty ma. Piąłem się za tobą u kresu resztki sił. Mam serdecznie dość, zaraz dam ci znać. Nagle poleciałem jakbym soplem lodu był. Wisząc głową w dól nie przestałem piać... Jesteś mi jeszcze bliższa i pełna wszelakich łask. Alpinistkos ty ma, skałołazko ty ma. Teraz jedna lina mocno wiąże nas Skalołaskaś ty, jam jest skałołaz.
© Jerzy Szperkowicz. Tłumaczenie, 2011