Nie lubię zejścia śmiertelnego w toku.
Żeby zaśpiewać o tym brak mi sił.
Nie lubię każdej jednej pory roku,
O której bym chorował albo pił.
Mnie nie urządza cynizm programowy,
ni w kartach spod dużego palca wist,
głęboko mam tych obcych - mówmy - z głowy,
co mi przez ramię podczytują list.
Nie lubię fałszu z nut ni hec dla hecy
przerwanych rozmów, śladu, który znikł,
nie lubię, kiedy strzela mi się w plecy,
także postrzały za złe mam na styk.
Wręcz nienawidzę plot, odruchów stada
czerwi zwątpienia, proroctw: będzie źle.
Ciągle pod włos? - No, nie. To już przesada,
tak jak żelaza długi rajd po szkle.
Nie lubię kiedy ktoś bez sensu tyra.
Już lepiej niech hamulce zaczną skrzyć.
Honor był modny jeszcze u Szekspira,
dziś modne za plecami buty szyć.
Kiedy zobaczę czyjeś skrzydła w sidłach,
współczucie moje drgnie o jeden cal.
Przemocy nienawidzę i niemocy
tylko Chrystusa mi na krzyżu żal.
Nie lubię siebie, kiedy się nie ruszę,
by krzywdzicielom słabszych mordę skuć.
Brzydko z butami ludziom włazić w duszę,
tym bardziej nie należy w oną pluć.
Nie dla mnie rauty, bale kostiumowe
talenty tam rozmienia się na zgryw.
Choć nadciągają zmiany epokowe
Ja nie polubię tego. Pókim żyw!
|