Drżąc przed psami kontrwywiadu
sam zasiada do obiadu
pod niewinnym pseudonimem Jego James Bondowska Mość;
w rękawiczkach pija whisky
(wszak zostawia się odciski)
do hotelu „Sowietskaja” zjechał niesowiecki gość.
James samotnie bez pomocy
zasadniczo tylko w nocy,
pstrykał, klikał czymś co podczerwienią się fachowo zwie.
W blasku dnia na pośmiewisko,
wystawione będzie wszystko
co cenimy i kochamy, czym kolektyw szczyci się.
Do świetlicy przy Zawietów
Tylko przybić szyld szaletu,
Nasz kochany Bazar Główny przypomina złomu skład,
odchudzony w mikro szkiełku
można nosić GUM w pudełku,
aż nadmienić nie wypada w co się zmienia teatr MChAT.
Praca solo, bez podręcznych,
może nudzi, może męczy,
Wróg pomyślał i po krzyku, czek fałszywy połknął zsyp.
W ciemnym barze dla spłukanych
poczciwinę Epifana
z tropu zbił i z pantałyku, bardzo niesowiecki typ.
Ten Epifan gnida chciwa
nigdy niesyt bab i piwa.
Bez umiaru, bez honoru przynieś, podaj, padnij, wstań.
Każdy taki sługus denny
to dla szpiega skarb bezcenny.
Każdy może upaść, skoro pijak, mięczak jest i drań.
Pierwszy plan do wykonania:
wpół do czwartej koło bani,
zahamuje taxi-bus,
trzeba wsiąść, taksiarza upić,
przybrać wyraz twarzy trupi,
BBC to zaraz kupi na gorący headline news.
Na wernisaż do Maneżu
proszę włożyć wszystko świeże,
tam podejdzie gość w cywilu niewysoki i w pince-nez,
spyta: „Lubi pan czereśnie?!”
Odzew brzmi: „A nie za wcześnie?”
Wręczy panu kęs trotylu, proszę przynieść trotyl mnie.
Za to wszystko, gapo cwana -
kusił diabeł Epifana -
będzie forsa, dom, Chicago, mnóstwo dziewuch, gablot wąż...
Wróg nie wiedział - głupi osioł,
kogo o to wszystko prosił.
To był major, as wywiadu i przykładny ojciec-mąż.
Marnie skończył Jamsio Bondek,
nie dopisał mu rozsądek,
i przeliczył się okrutnie schodząc na chciwości dno.
Teraz siedzi, liczy lata
kiedy się podniesie krata.
Do hotelu „Sowietskaja” puka miły pan Hulot.
|