Jeden zapijał się na śmierć, Ale skubany nie umierał, Choć w gardło co dzień wlewał litr najmarniej. Jeszcze innego sąsiad prał Nikt nie wie za co - tak już miał, Dobro ze złem ścierało się bezkarnie.                 Więc nigdzie nie umierał nikt - Kto życia nie szanował zbyt, Traktując śmierć jak wybawienie, Ten, który bić się zwykł do krwi, Ściska Puszkina tomik i Na pamięć teraz zna „cudowne mgnienie”.                 Dziś samobójców kazał rząd, Zamykać, by nie psuli świąt, Rozkazał też ożywić utopionych. Na koniec było morze braw, W dzienniku żadnych przykrych spraw I premier bardzo był zadowolony. Nagle ucichły zgiełki sal, Wtem cisza i zaduma. Bo jednak się nie udał bal, Bo jednak gdzieś ktoś umarł. Do końca nikt nie wiedział gdzie I co to był za człowiek. Słyszałem tylko plotki, że Zawiodło pogotowie. Kto to załatwił? Kto tak śmiał? Jaką łapówkę śmierci dał? I ile wzięła, by pracować na urlopie? Fakt zaś, że serce, cóż tu kryć Z miłości mu przestało bić, A skrzydła jeszcze widać w teleskopie.
© Mikołaj Kozak. Tłumaczenie, 2020