Jeden zapijał się na śmierć,
Ale skubany nie umierał,
Choć w gardło co dzień wlewał litr najmarniej.
Jeszcze innego sąsiad prał
Nikt nie wie za co - tak już miał,
Dobro ze złem ścierało się bezkarnie.
Więc nigdzie nie umierał nikt -
Kto życia nie szanował zbyt,
Traktując śmierć jak wybawienie,
Ten, który bić się zwykł do krwi,
Ściska Puszkina tomik i
Na pamięć teraz zna „cudowne mgnienie”.
Dziś samobójców kazał rząd,
Zamykać, by nie psuli świąt,
Rozkazał też ożywić utopionych.
Na koniec było morze braw,
W dzienniku żadnych przykrych spraw
I premier bardzo był zadowolony.
Nagle ucichły zgiełki sal,
Wtem cisza i zaduma.
Bo jednak się nie udał bal,
Bo jednak gdzieś ktoś umarł.
Do końca nikt nie wiedział gdzie
I co to był za człowiek.
Słyszałem tylko plotki, że
Zawiodło pogotowie.
Kto to załatwił? Kto tak śmiał?
Jaką łapówkę śmierci dał?
I ile wzięła, by pracować na urlopie?
Fakt zaś, że serce, cóż tu kryć
Z miłości mu przestało bić,
A skrzydła jeszcze widać w teleskopie.
|