O nie! Nie równina, tu klimat nie ten. I patrz: Lawina - normalka co dzień! Co raz gdzieś kamień spada, że zda się - głaz. Ominąć ten próg zapewne byś mógł, Lecz my tu szukamy trudnych dróg - Nęcących, jak na froncie wroga ślad. Czy góry ten zna kto nie był ni dnia Wśród mgły, gdy wiatr w szczelinach gra? W dolinie nawet niech złapie i worek gwiazd... Tam w dole nigdy, no, choćbyś pękł - Nie pojmiesz bracie, co ból, co lęk. Prawdziwe cię szczęście minie, bracie, nie raz. Kwiat na jedlinie, krepa i łzy? Czy o nagrobku ktoś tu śni? Wystarczy kamień, który wieczny sen dał. Szczyt płonie co dzień - ogromny znicz! Lód na nim będzie w słońcu skrzyć... A on nie zdobyty będzie nad tobą stał.             Pion ściany przed tobą, więc śmiało pod szczyt - Na sukces zbyt łatwy nie liczy tu nikt. Nikt w górach nie ufa gładkości lodowców i skał. Lecz możesz tu liczyć, gdy siły brak Na rękę kumpla i wbity hak. - A Bóg żeby jeszcze wytrzymać twej linie dał... Gdy w skale tniesz stopnie - nie patrzysz już w tył. W napięciu okropnym wciąż w przód, resztką sił. Rwie serce do szczytu - nie zabrzmi w nim fałsz, ni zgrzyt, Świat cały na dłoni, a ty w szczęściu swym (Bo któż ci zabroni?) - zazdrościsz już tym Co gór nie zaznali, lecz wkrótce też ruszą na szczyt!
© Wacław Kaleta. Tłumaczenie, 1989