W okropnej samotności,
Że tylko z nudy wyć
Pod okiem jegomości -
- Kasztana przyszło żyć.
Maman wciąż z kolegami,
A papcio wziął i zbiegł...
Trząsł Kasztan gałęziami,
Od wścibskich spojrzeń strzegł!
Choć Kasztan klął i sarkał,
Osłaniał z wszystkich stron
To Róża pensjonarka
Dostrzegła miłość swą.
A Narcyz, co ją urzekł
Był z wyższych sfer, ot co!
Nim poznał naszą Różę -
Powąchał innych sto.
Nie, zasad on nie łamał
Maniery miał, ten gość!
A mamą? Wprost grand - dama,
A papa? Multi - ktoś.
Był podlewany z garnka,
Rozsiewał rajską woń
I Róża pensjonarka,
Poczuła miłość doń.
Kusiciel ten piekielny,
Lowelas, dandys, trzpiot
„Rzuć - szeptał - rzuć swój zielnik
I do mnie Różo chodź!"
„Nie, tego nie przeżyję!"
Westchnęła Róża „Ach!".
I na Narcyzią szyję,
Rzuciła się we łzach.
I płatków jej aksamit
Miłosny wzniecił szał...
- Maman wszak z kolegami...
Cóż Kasztan czynić miał?
A Róża w swej radości
Nie widzi, ślepa, jak
Schnie z bólu i miłości
Dojrzały prawie Mak.
Zdążyła Róża szepnąć:
„Nietrwałe szczęście róż!".
Wiatr zwiędłe płatki strzepnął
I Róży nie ma już.
A Mak, co Różę kochał
Zbolały sechł bez słów...
- Z rozpaczy Kasztan szlochał,
Lecz wiosną zakwitł znów.
|