Nade mną metry ziemi zamiast gwiazd,
W kopalni praca to nie żaden festyn.
To zawód nie z tej ziemi, mówią tak,
I też najbardziej ziemski jednocześnie.
Czarodziejami trudno nazwać nas,
Z piekielnych głębin węgiel w górę pchamy,
Paliwo diabłom możesz z nami kraść,
Nie będą miały czym w swych kotłach palić.
Wgryzasz się, zębami rwiesz, aż na dno,
Rośnie wciąż czarnego złota wielki stos.
I sami niczym diabły w pyle, w ćmie,
Lecz wiesz, że pociąg nasz odejdzie pełny.
Drążymy trzewia ziemi - matki swej,
Na ziemi za to cieplej jest i pewniej.
I wagoników sznur w chodnika mrok,
Znów szybko mknie jak w filmie sensacyjnym.
Krainie węgła dajesz przytyczka w nos,
Czujemy to w swych mięśniach, w karkach sztywnych.
Wgryzasz się, zębami rwiesz, aż na dno,
Rośnie wciąż czarnego złota wielki stos.
Lejemy zryte pola to nasz ślad,
W pamięci mniej, gdy zatniesz sdę w swym gniewie.
Lecz nam błogosławiona ziemia ta,
Przebaczy, że drążymy wciąż jej trzewia.
W ciemnościach nie zbłądzisz, nde bój się,
A pyłem się za chły śmiesz tak jak wszyscy.
I w przód, czy w dół osiągniesz zawsze cel,
My sami ryliśmy te labirynty.
Wgryzasz się, zębami rwiesz, aż na dno,
Rośnie wciąż czarnego złota wielki stos.
|