Mówią o mnie - nie geniusz, to jest oczywiste,
Wiek się mną nie poszczyci - z tym zgadzam się sam.
Matematyka - szczyt, wzory trudne i mgliste,
Nie rozumiem - intelekt nie ten chuba mam.
Raz palnąłem ot tak, ze ocean jak basen,
I przyjaciel za zle dła mnie to nie raz.
Ależ nawet Einstein, fizyk sławny, też czasem,
Jak i ja, twierdził - względne są przestrzeń i czas.
A więc piszę wam wiersze o stroju na wacie,
I to jakie, Wam powiem, nie chwaląc się, nie:
Jakoś nosa mój sąsiad w szpitalnej komnacie
Przybrnął do łez wzruszony i wdzięczny był mnie.
A więc piszę o rzeczach, o ptaku i kwiatach,
I o ludziach, bo wdzięki kobiece znam, lecz
Dwaj panowie w redakcji patrzyli tak na to,
Że aż wybacz mi, Muzo, musiałem iść precz!
Mówią, że jestem mruk - tak, nie byłem w Nicei,
W wierszach - łaźnia i para, lawina ze słów.
Szkoda, spił się mój kumpel, w szpitalu czy gdzie jest? -
On by wspomniał, lecz nigdy me wzruszy się znów!
Teraz się obudziłem z letargu czy śpiączki,
Znów oddycham, już koszmar mi duszy nie rwie,
Gdy ocknąłem się od siwobiałej gorączki -
Póki przyjdzie następna, już zwrotki mam dwie!
|