Nasz korsarz miotał się po morzu wszerz i wzdłuż,
A sztandar nie wypłowiał w sztormie ani w boju.
Umiemy żagle swe cerować już
I dziury w hurcie łatać ciałem swoim.
Za nami goni już eskadra, wzięła trop.
Zaprasza sztil na rendez-vous złowieszcze,
Lecz mówi nam kapitan - twardy chłop:
- Nie koniec jeszcze. Nie wieczór jeszcze.
Fregata admiralska wtem nadstawia bok,
Już lewa burta barwi się dymami.
My salwę im na chybił trafił, w mrok
Tam pożar gra ze śmiercią, szczęście z nami!
W opałach większych byliśmy nie raz,
Lecz z wiatrem krucho i kadłub trzeszczy.
Kapitan znak śle zwykły, krzepiąc nas:
- Nie wieczór jeszcze. Nie koniec jeszcze.
W lornetki, trąby stamtąd patrzy oczu sto,
A nas, od dymu szarych, gniew rozpiera.
Lecz nigdy im nie dane widzieć to,
Że nas przykuto z wiosłem na galerach!
Nierówny bój! Już rufa leci w puch!
“Ratujcie dusze ludzkie!” - “radio” wrzeszczy.
“Brać na abordaż!” - zwie kapitan-zuch,
- Nie wieczór jeszcze. Nie koniec jeszcze.
Kto strachu nie zna, pragnie żyć, nie tchórz,
Do walki wręcz natychmiast bądź gotowy!
A szczury - precz z okrętu, i to już!
Stchórzyły, gdy trwa bój bezpardonowy.
I szczury, myśląc sobie: - Licho jego wie!
Skakały głupie w dół, bo kule niezbyt pieszczą.
A my z fregatą - w bój, złączone burty dwie:
- Nie koniec jeszcze! Nie wieczór jeszcze!
Nóż przeciw noża, oko w oko, gdzie ten strach!
By się nie dostać krabom wgłębię mokre.
Kto z koltem, ze sztyletem, kto we łzach.
Gdy porzucaliśmy tonący okręt.
Lecz im się nie da zetrzeć jego ślad!
Podtrzyma nas ocean, choć złowieszczy,
Ocean przecież z nami za pan brat!
Kapitan rację miał: - Nie wieczór jeszcze!
|