Przyciąga nas dno jak balasty,
A lekkość unoci skrzydlata.
Gdy noga do płetwy przyrasta,
Skafandry oddzielą od świata.
Wdzieramy się w głąb nie tak sobie -
Aż szczęki się zwarły po dreszcze,
Choć wiemy o morskiej chorobie
I rekin postraszy nas jeszcze.
Pragnienie! - Tu wody brak chyba?!
Że pięknie tu na dnie - to baśnie.
Oczami podziwia nas ryba -
Przez maskę zagląda mi właśnie.
Czy pojmie leżący w pościeli
Lub ten, co i potok przepłynie,
Że dotrzeć musimy do celu -
Nasz trzeci bez tlenu tam ginie!
Płaczemy - łza męska niech spudnie,
Gdy głębie korali zachwycą,
Jak rycerz, co szczyt zdobył na dnie,
On zginął z otwartą przyłbicą.
No cóż, że tym razem na tarczy,
Choć zrobił, co mógł i powinien.
Zwyciężył przypadek. - Wystarczy!
A Jutro - na rewanż - w głębinie!
|