Tak czysta była jak zimowy śnieg.
Sobole - iv błoto, po nich idź, masz prawo...
Jej gorzki list jak cień na duszę legł,
Okrutna prawda ręce pali nawet.
Skąd wiedzieć mam - pokora to czy maska,
Że maskarady kończy się już czas.
Tym razem jednak z niej poniosłem fiasko,
Nadzieję mam - to był ostatni raz.
Myślałem - kres, więc gorycz losu pij,
Szalona krew rozpiera serce, skronie.
List zgniotłem jak łeb jadowitych żmij,
Aż jad jej zdrady trysnął mi na dłonie.
Lecz nie chcę znać ni cierpień, ni agonii,
Z mej twarzy łzy obetrze wolny wiatr,
Rumaków moich krzywda nie dogoni,
I nawet zamieć mój ominie ślad.
A więc zostawiam, nie chcę patrzeć wstecz,
Co mi z szarości pochmurnego nieba?
Goździki nagie, chmielne fiołki - precz!
I łez, co w śnieg się wtopią, też nie trzeba!
Nie wierzy Moskwa łzom, najmniejszym nawet
Więc nie uronię gorzkich łez ni słów -
Do nowych pojedynków śpieszę stawać,
Zamierzam po zwycięstwa sięgać znów!
|