Rozsadza mię jak trzysta ton trotylu,
Ładunek mam - nietwórcza jakaś złość:
Dziś przyszła Muza, posiedziała chwilę
I zaraz poszła jak przelotny gość!
Przyczyny miała ważkie, każdy przyzna -
Więc nie mam prawa do swych jakichś skarg.
Pomyśleć: Muza... nocą... u mężczyzny
Toż ile płotek ludziom spłynie z warg!
Lecz z samotnością został żal głęboko:
Tu sama Muza - wie to cały świat!
Siedziała cały dzień i noc u Błoka,
A u Puszkina żyła wiele lat!
Przy stole siadam ze zniecierpliwieniem,
Lecz, Boże, ratuj, za co taki los?!
Odeszła ona - znikło me natchnienie
I ruble trzy, ho pusty został trzos.
Jak zwierz szalony po swym domu biegam,
Bóg z nią, z tą Muzą - wybaczyłem już.
Odeszła więc do kogoś, do drugiego:
Źle chyba ugościłem ją - no cóż!
Usycha tort i świeca w nim wetknięta,
Gdy zgasł mój zapał, też się nie chce tlić.
Dopiliśmy z sąsiadem jak bydlęta
Mój koniak, który Muza miała pić.
Za rokiem rok, po ludziach spis zostaje,
Minęło wszystko, żal mi duszę rwie.
Bez słów, angielskie ona ma zwyczaje,
Odeszła, lecz zostały strofy dwie.
Dwie strofy, więć jam geniusz, precz zwątpienie!
Gdzież lauru, kwiaty? - Toż zachwytów czas!
“Pamiętam tu cudowne okamgnienie -
Przede mną się zjawiłaś pierwszy raz!”
|