- Żmije, żmije dokoła, niech diabli!
Wołał człowiek, ogarniał go szał.
Wziąć mangustę! - Olśniła myśl nagle,
Bym obrońcę wiernego w niej miał.
Pracowały mangust starannie,
Nie oszczędzał się cały ich ród:
Gdy codziennie szły na polowanie,
Bez dni wolnych, bez niedziel, śród.
Tam, gdzie step i pustynie odwieczne,
Patrol rozkaz otrzymał - tak jest!
Ignorować miał żmije bezpieczne,
Jadowitym położyć miał kres!
Tu się smutek rozpostarł jak chusty:
Człowiek zjawił się chyłkiem, jak tchórz,
Stawiał sidła na plemię mangusty,
Głosząc, że jest szkodliwa nam już.
Przyszedł z rana, z nim psina niemała!
Przed mangustą otworzył się wór,
Ta się biedna broniła, płakała,
Przecież z niej pożyteczny był stwór,
Lecz złamane, zranione zwierzęta
Wciąż rzucali jak grzyby na stos,
Oszalałe od bólu i w pętach
I od krzywdy za podły swój los.
Zgadywały zmartwione bez miary:
- Za co niosą nas teraz na rzeź?
Powiadała mangustą im stara
Z przednią nogą strzaskaną, że gdzieś
W Belgii kozy wygryzły kapustę.
Wróble w Chinach ryż zjadły nie w czas,
A w Australii przez podłe mangusty
Pożyteczny wyginął już płaz.
To nie jakieś tam dziwo nad dziwy:
Pożyteczną jest, wtem - losu skręt:
Okazało się, że zbyt uczciwie
Tępi żmije, do których ma wstręt.
Więc nagroda jej za to wypada,
To nasz srogi rachunek, nie czyj.
Widać, ludzie nie mogą bez jadu,
A więc, znaczy, nie mogą bez żmij.
Znowu żmije dokoła, niech diabli...
Wołał człowiek, ogarniał go szał.
Wziąć mangustę! - Olśniła myśl nagle,
Bym obrońcę wiernego w niej miał.
|