Nie lubię dni, gdy śpiewać nie mam chęci - ja kochani żyć, to mój wspaniały cel... Nie lubię, gdy zanadto kto chachmęci i zaraz wodę z mózgu robić chce. A jeśli trznia albo cynicznie buja, to hak mu w smak, nie lubię takich glist. Nie lubię też, gdy za mną idzie szuja lub cichcem zerka w mój otwarty list. Nie lubię takich, co ni to ni owo, ani to pies, ni wydra - zwykły tchórz. Nie lubię tych, co mur chcą przebić głową, ni tych, co w plecy skorzy są wbić nóż. Wprost nienawidzę plotek i podpuchy na złość, pod prąd, pod włos każdego dnia: zyg-zyg po szkle - niech skręca się ich ucho! Nie lubię, gdy muzyka kocia gra. Nie lubię też sytego zadufania, rzucania słów na wiatr i kpom na żer. Gdy głaszczą mnie, że cacy-cacy Wania, któregoś dnia zagłaszczą mnie na śmierć. To nie mój brat, komu podcięli skrzydła, kikuty rąk na krzyżu bliższe mi... Obrzydł mi gwałt, lecz i bezsiła zbrzydła - niech skamle pies, co z lęku w budzie tkwi. Nie lubię, gdy i ja się lękać muszę, biorę się w garść i - mogą sobie szcuć! Lecz czuję wstręt, kiedy mi włażą w duszę, tym bardziej zaś, gdy zaczną mi w nia pluć... Ja życie znam, to nie cyrkow namiot, Pogromcy lwów niech ćwiczą Iwy, nie mnie. Choć wiele zmian ogromnych jest przed nami, wiem dobrze, czego chicieć, a czego - nie!
© Józef Waczków. Tłumaczenie, 1984