Kiedyś sobie łaziłem po mieście.
Dwóch przechodniów zdzieliłem przez pysk.
I znalazłszy się za to w areszcie,
Ją ujrzałem. Znów był w oczach błysk.
Kradzież zgłaszała, kwit wypełniała?
Za czym tam była? Nie skumałem nic.
Taka miła i przepiękna cała.
Chciałem wziąć ją, jak mówią, na szpic.
Za nią, w strachu, by nie wyszła wiocha.
Gdzie mi do niej, jestem prosty gość.
Dałem w baniak, wyznałem że kocham
W pierwszej knajpie co była na wprost.
Byłem w szoku, że patrzą przechodnie.
Byłem gotów stać przy niej jak mur.
Dałem z liścia jednemu po mordzie
Za to że ją wyzywał od kurw.
Zamawiałem jej drinki, dilera.
Kasa poszła na narko i glass.
Obstawiłem do rana didżeja
I najlepsze piosenki pod hasz.
Obiecałem, że dla niej się zmienię.
Rzekłem, że będzie ajpad i merc,
Na ustawkę nie pójdę bo cenię
Moją miłość nad życie i śmierć.
I że mi w życiu fart nie dogadzał.
Pojebane życie, wszędzie gnój.
Szepnęła mi żebym nie przesadzał,
Że się odda za stawkę przez pół.
Uderzyłem, bez ogólnej burdy.
Był w areszcie jednak ostry zjazd.
Kumple twierdzą, że wszystkie to kurwy,
Ta akurat niestety za hajs.
|