W dół urwiska, gdzie przepaści brzeg, gdzie ziemi skłon i nieba,
swoje konie wciąż na ostry bieg nahajką tnę, popędzam.
Jakby mi powietrza mato - piję wiatr, mgły zimne zjadam,
czuję zagłady zew w zachwycie - i przepadam, i przepadam.
Nie tak szybko, moje konie, opamiętajcie się!
i niech, proszę, nie nagli was bat.
Ach, co za konie los mi zdarzył, jak los kapryśne sam,
i nie dożyć mi dnia, by do dna spełnić pieśń.
Ja swym koniom dam pić, ja wiersz ułożę jak nic,
choć na chwilę, na chwiejnym krańcu skał będę stał.
Zginę i leciutkim pyłkiem zmiecie mnie huragan z dłoni,
i na saniach mnie powiozą po porannym, świeżym puchu.
Wy na krok powolny zmieńcie cwał szalony, moje konie,
niechaj chociaż troszkę później w wiecznym znajdę się przytułku.
Nie tak szybko, moje konie, opamiętajcie się!
Tu nie marznąć na kość, lecz się grzać.
Ach, co za konie los mi zdarzył, jak los kapryśne sam,
i nie stało mi dnia, by do dna spełnić pieśń.
Ja swym koniom dam pić, ja wiersz złożę jak nic,
choć przez chwilę, na chwiejnym krańcu skał, będę stał.
Zdążyliśmy, nie spóźnień, gdy do Boga trzeba w gości.
Czy ja aniołów słyszę chór wyśpiewujący coś fałszywie,
czy to może u sań dzwonek schrypłym płaczem się zanosi,
albo mój do koni krzyk, żeby nie gnaty tak straszliwie?
Nie tak szybko, moje konie, opamiętajcie się!
O cwał błagam was, nie o lot.
Ach, co za konie los mi zdarzył, jako los kapryśne sam,
i nie stało mi dnia, by do dna spełnić pieśń.
Ja swym koniom dam pić, ja wiersz złożę jak nic,
choć przez chwilę, na chwiejnym krańcu skał, będę stał.
|