Wybuchnę niczym trzysta ton trotylu -
noszę ładunek nietwórczgo zła:
mnie dzisiaj w nocy Muza nawiedziła -
wpadła, spojrzała i zaraz była w drzwiach.
Jej odwiedziny miały świecki powód,
więc czego mam się spodziewać i gdzie?
Pomyślcie, Muza, nocą, w tym pokoju,
co o niej zaczną mówić, sam Bóg wie.
Nie przypuszczałem, że mnie atront spotka:
u mnie przez chwilę, a każdy wie, że
całymi dniami bywała u Błoka,
zaś od Puszkina nie wychodziła wręcz.
Do kart i pióra rzucam się z nadzieją,
Boże, zasłonę miłosierdzia spuść,
szczezła i me natchnienie również szczezło
I stówa, chyba na taksówkę - nocny kurs.
Po domu wściekły jak zwierz dziki biegam,
cóż, Bóg z nią, z Muzą, przebaczyłem jej.
Zniknęła, poszła do kogoś innego,
widocznie ja ugaszczam gości źle.
Ogromny tort z ogromną liczbą świeczek
zesechł z nieszczęścia, ale zjeść się dał,
z draniem sąsiadem wypiłem w duecie,
koniak, com dła niej na wypicie miał.
Minęły łata, jak ludzki ciąg z rejestru,
przeszłość się topi w zapomnienia mgle.
Muza odeszła, bez słowa, po angielsku,
lecz pozostały te linijki dwie.
Dwie, jestem geniusz, precz zwątpienie,
jest dzieło, kwiaty i zachwytu łzy.
«Pamiętam cudne zachwycenie -
przede mną się zjawiłaś ty».
|