Wracam z pracy fest zmęczony,
Moją raszple stawiam w kąt.
A tu z łóżka mojej żony
Wprost przez okno skacze ktoś.
Pytam mocno skołowany,
Kto był tu?
Na to ona jak do ściany,
Święty duch.
Niech no spotkam tego ducha,
To wyskoczy stąd bez ucha.
Słuchaj duchu moich słów,
Jeśliś święty, Maszkę rzuć.
Choć ty święte masz podgardle,
I bielutką zębów kość,
Pójdę do boga na skargę,
Albo sam ci zrobię coś.
Maszka wredna kreatura,
Do mrowiska wkłada kij.
Obraziła się paskuda,
Znaczy przeszkodziłem im.
Ja z początku do niej czule,
Że brak słów.
Ona spod ściany gardłuje,
Nie, i już.
Zły, przez zęby słowa cedzę,
I wyjaśniam prostym tekstem:
„On starszawy i mieć może
Nawet sześć tysięcy lat.
Ma do tego w każdej wiosce,
Tyle, ile zechce bab.
Mówię do Maszy przejęty:
„Propozycje taką mam.
My, w następne Wszystkich Świętych,
Jakem mąż, zrobimy tak:
Tupiąc wyjdę z domu wcześnie,
Choć mi strach.
A ty przyjmiesz go jak przedtem,
Tak jak trza.
Gdy nakryjesz go pierzyną,
Ja podejdę z hardą miną.
Skrzydłem on, a pałką ja,
Psalmem on, kilofem ja.
Mnie się zdaje, on oddaje
Mariom, Maszom świętą cześć.
Ale, coś mi się wydaje,
Że ten Anioł to jest bies.”
Wpadam z krzykiem, dobra nasza,
Pałkę już puściłem w ruch.
Masza płacze. „Gdzież on, Masza?”
- „Do nieba odleciał duch.”
- „Jakże się to zdarzyć mogło,
Gdzie ten gad?”
- „Ot, wyleciał przez to okno,
Tak jak stał.
Psalm głęboki mi przeczytał
I skrzydłami zatrzepotał”
- „W żywe oczy szydzisz z męża,
Bezwstydnico, żono zła.”
Zamachnąłem się orężem,
-„Śmiej się teraz, niech cię szlag.”
|