Cienie pod koła się podkładają,
Lasy za nami i czas się dłuży,
A tu już bloki się pojawiają,
Widzę w oddali cel mej podróży.
Już skrzyżowanie, spowolnić trzeba,
Paniom się kłaniam, panom się kłaniam,
I tym, co na nas lubią się gniewać,
Pięknie się kłaniam, pięknie się kłaniam.
Czapkę zdejmuję i w pas się kłaniam,
Dumnej Warszawie, pięknej Warszawie,
Do centrum prosto, most, pod nim Wisła,
I wciąż się dziwię, że ja w Warszawie.
Wojnę ma ona dawno za sobą,
Nieporównana i niezrównana,
Szaleńcy chcieli zrównać ją z ziemią
Dlatego ona i niezrównana.
Porządek tutaj, słowa nie powiem,
Już jestem blisko, niosą mnie nogi,
Przed starszą panią pochylam głowę,
O drogę pytam by nie zabłądzić.
Po polsku mówię jak ryba piła,
Staruszka ciepło: „Prosto, mój drogi.”
Potem znów do mnie się odwróciła,
Mówiąc raz jeszcze:” Prosto, mój drogi.”
Dumna i pańska Rzeczpospolita,
Polska zdradzona, polska pobita,
Już tyle razy we krwi skąpana,
Na wschód i zachód gniewnie spogląda.
Warszawa - moich marzeń korona,
Wciąż zniewalana, wciąż znieważana,
Przez długie lata jarzmem dręczona,
Żegnaj najdroższa, pa, do swidanja.
|