Czas pędzi naprzód, lat przybywa wszystkim,
A morska sól zdradliwa niczym czort.
W portowym doku stały dwa statki,
Burta w burtę nadgryzione rdzą.
Korweta z przerdzewiałą, krzywą rufą,
Patrzyła z odrazą na sąsiada kark.
Co to za typek z czupryną rudą,
Dziobaty, rdzawy, całkiem stary dziad.
Te statki w oczy sobie
nie patrzyły,
Bo się nawzajem
nienawidziły.
On gdzieś poważnej uległ awarii,
Ona nie młoda, szara od burz.
Gdy na nie spojrzeć z odległej dalii,
Prawie dwa wraki jak na mój gust.
Ten dużo większy aż drżał z obrzydzenia,
Choć był ze stali i mocne miał dno.
On wyporności miał jak stąd do nieba,
Lecz z odrazy dyszał i ocierał pot.
I tak się statki wzajem
obrażały,
Bo za grosz serca dla siebie
nie miały.
Miesiące przeszły nim je podłatali,
Minią i szpachlą po rdzawych szwach.
I linie wodną odmalowali,
Korwecie w talii, jemu tam, gdzie pas.
Miedź do połysku, rufa ze stali,
Kocioł pod parą kipi i wrze.
Pokład i burty wyprostowali,
Koniec remontu i doli złej.
Patrząc na siebie bardzo
się zdziwiły,
Że są tak zdatne i piękne
jak nigdy.
Ten, co był większy rzekł do korwety
Wzdychając ciężko. Miła, wybacz mi.
Ja nigdy dotąd nie znałem kobiety,
Ani też statku gładszego niż ty.
Na to korweta w takim że nastroju:
Tobie urody też nie skąpił los.
Lepiej to widać z odległej dalii,
Ale i z bliska widać żeś ty gość.
Tłum wokół statków wielki
się zgromadził,
Cmokali często bardzo
z siebie radzi.
Jeden mądrala - urzędnik portowy,
Każdemu z nich przypisał inny port,
I tak dwa statki z portu wypłynęły
Burta w burtę, za nimi znikał ląd.
|