Wierzę w naszą gwiazdę odkąd cię znam,
Choć my jej losy tak rzadko śledzimy.
Nasz pojazd z szyn wyskakiwał nie raz,
A myśmy mimo wszystko dobrze żyli.
Już wiele razy doświadczał nas los,
My wiemy czego szukać na tym świecie.
Nigdy dotąd nie spadliśmy na dno,
Tam nadziei już nie ma, jak wiecie.
Awarie, lądowania na szosie,
Lataliśmy i w lato i w mróz.
Ty nigdy nie traciłaś nadziei,
A mnie wiary starczało na dwóch.
Teraz, kiedy razem lecimy gdzieś,
Na jakiś podejrzanych samolotach.
Gaszą nam światło i intymnie jest,
A silnik gra nam na basowych nutach.
Bywały JAKI i IŁY i TU,
Wierzyłem że przyjmie nas Rzym i Pekin,
A gdy spadniemy do morza w dół,
Nie zje nas hurtem wygłodniały rekin.
Wszyscy tutaj jesteśmy śmiertelni,
Nie raz pod nami palił się lont.
Wszystko wokół rozleci się kiedyś,
Ale my przeżyjemy i to.
Mrowią mnie plecy, bo naszła mnie myśl:
Dla nas wszystkich ponad siły taki rozpęd.
Teraz coś ekstra przygotuję nam i,
Na Tahiti polecimy na wiosnę.
A jeśli zachoruje któreś z nas,
Na jakąkolwiek chorobę śmiertelną.
Ona iskrami z oczu wyjdzie z nas,
Albo jękiem prosto z trzewi, na pewno.
Niech w rejonie Mezą Lafayette,
Spadnie z nieba złowieszczy „Skylab”.
Gdy los wszystkich oszuka - finita,
Nas nie oszuka, nie zatrzyma.
|