Drodzy, światli redaktorzy,
Co sobotę nasi chorzy,
Jakby im ktoś w łeb przyłożył
Czekają na program wasz.
Zamiast myć się, albo czytać,
Jeść kolację, list napisać,
Cały ten cudaczny szpital
Do telewizora gna.
Jeden z was, oj, cwana sztuka,
Załamując ręce rzekł.
O Bermudach wie nuka,
Tyle co spod budki kiep.
Tak namieszał w durnych głowach,
Tak uczonym słowem siekł,
Że musiała oddziałowa
Kuć nas w tyłki cały dzień.
Niech wyjaśni pan redaktor,
Jak prąd wytwarza reaktor
Lub jak księżycowy traktor
Po księżycu toczy się.
A on straszy nas spodkami,
Co latają nad domami
Z zielonymi ludzikami,
Nieraz nawet w biały dzień.
Pod sufit talerze u nas
Latały nie raz nie dwa.
Na nich jedliśmy psi gulasz,
Chyba że nasz kucharz łgał.
My medykamentów góry
Spuszczamy z wodą co dnia.
Samo życie, a Bermudy,
To z księżyca wzięty chłam.
Nie zrobiliśmy skandalu,
U nas spolegliwy naród,
Chociaż jest przygłupów paru,
Lecz ci wolą z boku stać.
Że to brednie grubo szyte
Są dowody wprost niezbite,
Jechać do nas z takim kitem,
To jak w toto lotka grać.
To z sufitu wzięte wieści,
Durny bełkot starych ciot.
Wszystko to wymyślił Churchill
Chciał wydymać nas ten kmiot.
O wybuchach i pożarach,
Poszła nota wprost do TASS,
Szybko nas tu wyłapali,
Pod prysznicem ziębnie brać.
Upierdliwych na pokoik,
Wykidajło aż się troi,
Jak koń wierzga paranoik,
Jakby gnał galopem w step.
Już od rana wredna zgraja,
Napierdala nas po jajach
I od rana leje w gardła
Jakiś z piekła rodem lek.
Oddział cały wściekle wyje,
Wkurzeni jak jeden mąż.
Przez te bermudzkie pomyje
Na pół gwizdka w nocy śpią.
Wszyscy dziś powariowali
Nawet ci czubaci fest.
Główny lekaż Wit Margulis
Telewizor skitrał gdzieś.
Nagle krzyknął, wąż się skrada
I pilota w kieszeń wkłada,
Na to felczer - dobra rada,
Kable szarpie ile sił.
Będzie kucie jak się patrzy,
Końską igłą w dupę zastrzyk,
Zaliczymy dno zapaści,
Tak się przędzie życia nić.
Moim dzieciom, przyjdą jutro
Parę prawd powiedzieć chcę.
I powiem jak zwykle krótko,
To jest burdel, w dupę cierń.
A na koniec dodam hardo,
Bo mi tu dopiekli fest.
To jest zafajdane bagno,
Telewizor przepadł gdzieś.
Siedzi tu dentysta Rudik,
Ma on radio marki Grunding,
Łapie fale, potem gubi,
Szuka stacji z ENERDE.
On tam u nich czymś handlował,
Przegiął pałę, STASI podpadł,
I przywieźli go tu do nas
Po tym, jak z konwoju zbiegł.
Wchodzi raz jak świr wkurzony
I po salach idzie wieść.
Nasz badawczy okręt „GROZNY”
Na bermudzkim wodach sczezł.
Znikł, może na rafę trafił,
Rozsypał się w drobny mak.
Dwóch sowieckich naszych braci,
Wyłowił liniowiec „DAR”.
To zaczarowana zona,
A tych dwóch już wiozą do nas,
Misja dziwnie zakończona,
Trza wystrzegać się tych miejsc.
Jeden z nich mechanik prosty,
Kiedy ciut po traumie ostygł,
Na trójkącie język ostrzy,
Jak by go opętał bies.
Jak tam było? Każdy pyta,
Jak uratowałeś się.
A on już zębami zgrzyta,
Widać że wkurzony fest.
To się śmieje, to zapłacze,
To najeży się jak jeż.
Czasem jak ten kruk zakracze,
Całkiem zdurniał przez ten stres.
Na to znany alkoholik,
Wynalazków mistrz, choć rolnik.
„Za ten trójkąt sobie golniem,
Wypijemy litr we trzech.”
Rozochocił się i gada,
„Trójkąt to poważna sprawa”,
Po czym słoik na stół stawia
I parówek kładzie sześć.
Ranią nasze biedne dusze
Jakieś głosy, szepty, śpiew.
Ameryki nie zagłuszysz,
Chcesz zagłuszyć Izrael?
Tę nam wrogą propagandę
Sączą w dusze jak ten jad,
Karmią tym bermudzkim łajnem,
Jak by to był z nieba mak.
Znów mnie bierze obrzydzenie,
Gdy ten cwaniak na antenie,
Specjalista w wielkiej ściemie
Naród tumani i łże.
A ów trójkąt, was uczonych
Wirusem zakatarzonych
Już zamienia w pomylonych,
Z tego choć na duszy lżej.
To gorąca jest idea,
Lecz na chłodno ważcie ją.
I odpiszcie nam tu zaraz,
Jak widzicie sprawę tą.
Pozdrawiamy, data, miejsce.
Tu podpisów długi rząd.
Jeśli się nie odezwiecie,
Znaczy wara, od nas won.
|