Nie piszę już wierszy i innych bzdur,
Fantastyki także nie czytam.
Wśród narkomanów leżę jak wór,
Na strzykawkę cierpliwie czekam.
Jeden leczy pourazowy szok,
To weteran z Afganistanu.
Och, wy biedni chłopcy bladzi jak wosk,
Dawajcie igłę, migiem, pacany.
Wątpliwości różne dusze mi żrą,
Głowę mam pełną pytań ważnych.
Ja leżę w izbie, gdzie wszyscy stąd,
Wąchali, ćpali, palili, kradli.
Ktoś już na wylot przekuł duszę swą,
Inny samotnie na dno idzie.
Wyrzućcie dragi w rynsztoka toń,
Ratujcie dusze, ocalcie życie.
Schizofrenik duma i patrzy w dal,
Dla rodziców był oczkiem w głowie,
Gdy forsy braknie powróci kac,
Kraść pójdzie biedak lub skończy w rowie.
Ktoś sumienie przekuł jak cienki filc,
Ktoś na serce leje truciznę.
O nich by pisać lub nakręcić film.
Szkoda, że powieści nie piszę.
Trzeba coś zmienić, a tu taki gips,
Nasz wesołek na dobre przepadł.
Komuś już piąty dzień szukają żył,
Nie znajdą, on cieniem człowieka.
Ktoś z rana koki wciągnął kreski dwie,
Śmiechem głupawym się zanosi.
Inny kodeiny łyknął przed snem
I odjechał i cały się spocił.
Lubię wariatów, pijaków ni w ząb,
Straceńców cenię, poważam.
Wśród narkomanów leżę jak kloc,
Patrzę, słucham i się nie zgadzam.
Ktoś tam się komuś igłą w żyłę wkuł,
Inny się trzyma, ma jeszcze pałer.
Wy, co znacie rozpacz i ból,
Tę piosnkę dla was napisałem.
|