Wpadliśmy obaj, przez niedopatrzenie,
On wpadł za napad, ja za moją Ksenię.
Miała mnie dosyć, długo ze mną była,
Gwałt mi przybili, miłość się skończyła.
Na nas dwóch zaczaiła się CZEKA,
I teraz my tu obaj z nim ZeKa.
ZeKa Wasiliew i Pietrow ZeKa.
W łagrach nie życie, tu jak w piekle tłoczno,
Głodno, ponuro, od machorki mroczno.
Jak psów nas pędzą rano do roboty,
Wszy nas tu gryzą, pot zalewa oczy.
Naczalstwu wisi ten łagrowy kram,
My dla nich tylko parszywi ZeKa,
ZeKa Wasiliew i Pietrow ZeKa.
W głowie myśl jedna, uciekać stąd trzeba,
W takiej katowni dłużej żyć się nie da.
Kryminaliści nas gnębią, mordują,
Strażnicy biją, psami za nic szczują.
Nadeszło lato, czas najwyższy wiać,
A my jak dawniej ci sami ZeKa,
ZeKa Wasiliew i Pietrow ZeKa.
Dwa lata zeszło na przygotowaniach,
Żarcia dwa worki i koce do spania.
Do tego noże, walonki, konserwy,
Jak stąd nam prysnąć myślałem bez przerwy.
I prysneliśmy, nie było co czekać,
Kibicowali nam tu wszyscy ZeKa,
ZeKa Pietrowu, Wasilewu ZeKa.
Szliśmy przez tundrę jak te dwie sieroty,
Dzikim odludziem, często, gęsto w nocy.
Może na Moskwę może na Mongolię,
Żaden nie wiedział, czy idziemy dobrze.
Mówię mu w złości zachód jest nie tam,
Gdy go sztorcuję łapie nas CZEKA,
ZeKa Pietrowa, Wasilewa ZeKa.
Nie miała granic radość półkownika,
Już nas holują, w łagrze wielka stypa.
Dostał on za nas forsę i ordery,
Prał nas po pysku ten sowiecki szeryf.
Wyrok był srogi, lepiej nie uciekać,
I tak jak dawniej znowu my są ZeKa.
ZeKa Wasiliew i Pietrow ZeKa.
|