W drogę kochani albo kopcie grób,
Wybór jest żaden mówiąc między nami.
Na śmierć powolną nas skazano tu,
Wszystkich tu nas do skał przykuto łańcuchami.
Ktoś tam w pośpiechu uwierzył, bo chciał,
Tak bez namysłu, brednią namaszczony.
Po co ma ktoś w łańcuchach żyć jak rab,
Czy jest tu wybór gdyś skuty, skazany.
Fałszywą oszukano nas miłością,
Jak obłąkanych wiedźm wywarem z ziół.
Śmierć z ręki swoich nie jest tu zaszłością,
A tę od tyłu zadaje nam wróg.
Zastygła dusza, ciało drętwe śpi,
A my milczymy jak pionki szachowe.
My w brudne szkło patrzymy nie od dziś,
Krzywy uśmiech haniebny nasze plecy mrowi.
Gdyby okowy można było zdjąć,
To byśmy chcieli zaraz gardło przegryźć,
Temu, co nas jak niewolników skuł,
Przykuł nadzieją do fałszywych pieśni.
Czyżbyśmy my na taki cud czekali,
A może nam jest nie po drodze z nim.
Do rajskich wrót pięściami mamy walić,
W podstępne skoble durną głową bić?
Po wojnie znowu narzucili nam,
Za cienką strawę sławetne zasady,
Na nędzne życie skazano tu nas,
Za nasze winy, nasze hańby, zdrady.
Czy takiej ceny życie warte jest,
To nie jest koniec, poczekajmy jeszcze,
Pomimo wojny, naszych ciągłych klęsk,
Z ponurej matni wyrwiemy się wreszcie.
Nas za wcześnie równać z tym przegniłym błotem,
Przecież na bagnach nie wije się gniazd.
Męczeńską śmiercią nie zlegniemy w grobie,
My naszym życiem poprawimy świat.
|