Raz jechałem za granicę,
Stos papierów, że nie zliczę
Wypełniłem, co tu kryć.
Dostałem do towarzystwa,
Gościa, wymaluj, czekista,
Jak tu żyć.
Równy miesiąc przed wyjazdem,
Dostaję instrukcje faksem,
Jak tam mam prowadzić się.
Żadnych spotkań nieformalnych,
Związków, rozmów, słów wulgarnych,
Nic z tego, o nie.
Ten czekista menda ryża,
Podchodzi do mnie w Paryżu,
Nikodem, przedstawia się.
Wszyscy moi spod Bobrujska,
Ojciec, matka, braci czwórka,
Pomóc tobie chcę.
Obowiązkowy jak rzadko,
Poufnych sekretów pastor,
Pomocną do mnie wyciąga dłoń.
Mówi, że z powodu służby
Będzie chronił mnie w podróży,
Czy to w dzień, czy w noc.
W Rzymie chciałem sam bez niego
Coś zobaczyć ciekawego,
Lecz się bałem drażnić go.
On tam kiedyś boks trenował
Tęgi byczek, chama kawał,
Pisał coś co noc.
Śniadanie, obiady, pokój,
Zawsze przy mnie, bok przy boku,
Jakby mój syjamski brat.
Raz w zeszyt jego zajrzałem,
Patrzę, czytam, oniemiałem,
Raport pisał drań,
Kłamał, zmyślał jak cholera
Że w Paryżu raz na mera
Się rzuciłem by go lać.
Że za kobitkami biegam,
Że wrogim wpływom ulegam,
Mogę w sidła wpaść.
Gdy w mój patriotyzm zwątpi
O szpiegostwo mnie posądzi,
Sami zwarzcie, co tu truć.
Nie zobaczę Rzymu więcej,
Do Paryża przez Wenecję
Nie pojadę już.
|