Był sztorm. Liny zrywały skórę z rąk,
Kotwiczny łańcuch szorował o burtę,
Wiatr pieśń diabelską wył i nagle skądś
Rozległ się straszny krzyk. Człowiek za burtą.
Natychmiast cała wstecz. Zatrząsł się okręt.
Załoga do szalup, raz!
Szalupy na dół i osprzęt!
Człowiek za burtą i mgła.
Nie cieszy mnie to, że muszę wciąż iść
Po lądzie i przez to znikąd pomocy.
Nikt się nie kwapi by dopomóc mi,
Krwi nikt tu swojej dla mnie nie utoczy.
Powiedzą. Cała naprzód. Wiatr dmie w plecy,
Majaczy przed nami port.
Ten za burtą niech tam wrzeszczy,
Nie każdemu sprzyja los.
Mój okręt odpłynie w siną dal,
Tylko najlepsi chłopcy nim popłyną.
Przed siebie hardo patrzy każdy z nas
I pluje na to, że człowiek tam ginie.
Już widzę ich, jak obok przepływają,
Przed nimi majaczy port.
Choć czasami wypadają
Za burtę w bezdenną toń.
Niech mnie gdzieś w morze wyniesie co bądź,
Niech sztorm uderzy - sto w Beauforta skali,
Kapitan spuści szalupę za mną
I twardy grunt poczuję pod nogami.
Mocno pochwycą mnie za mokrą odzież,
Ubranym być dobra rzecz.
Szalupy dziób pruje wodę,
Kurczowo chwytam się jej.
Z dziobu na rufę można z wiatrem pluć,
Do portu miesiąc, płyniemy powoli.
Pójdę na pokład, podziękuję mu,
Kapitanowi, co mnie dziś ocalił.
Dawajcie. Cała naprzód. Dziób wytrzyma.
Marynarze, ja już wasz.
Rżnijcie mnie tu sukinsyna,
Na strzępy rwijcie, raz, dwa.
Stoję na rufie okręt fale tnie,
Ciężą mi ręce, rozum spać iść każe.
Wierzę, że jeśli coś wydarzy się,
Zbawienne koło rzucą marynarze.
Od kołysania może trafić szlag,
W sztorm stać na wachcie - klęska.
Człowiek za burtą szansę ma,
Przyniosą go na rękach.
Kiedy zatrzaśnie się potrzask jak drzwi,
Kiedy na morzu zatrzeszczą okowy.
Dzielny kapitan poda rękę mi,
Opuści trap i wyjdę na ląd zdrowy.
Kiedyś im wykład jak należy dam,
Przekonam o tym każdego,
Że człowieka za burtą się tam
Nie zostawia samego.
|