Skąd się u mnie wzięły tak prostackie maniery,
Piechotę do mnie przybyły w pochmurny dzień.
W czepku mnie urodziła mateczka w niedzielę,
Podpasała rzemykiem czerwonym jak krew.
Skąd się u mnie wzięły te brwi chmurne, zmarszczone,
Skąd to mnie przywiały wichry białe jak dym.
Ojciec mi podarował krzepkie, bycze zdrowie,
I nie chocki klocki do mojej głowy wbił.
Zacząłem myć me ciało w Sandunowskich baniach,
Razem z potem moralne wylewałem zło.
Dumny z mojej schludności oraz wykształcenia,
Liczyłem, że jak srebro zadźwięczy mój głos.
Oj, śpiewał bym ja wtedy same cud kanzony,
Śpiewałbym tylko prawdę dla zbłąkanych dusz.
Wszyscy by mnie cenili, bili mi pokłony
Ale Bóg nie dał głosu, nie mam go, no cóż.
Bardzo ja lubię śpiewać czastuszki, ballady,
Miło jest, przyjemne, gdy tak się śpiewać chce.
Głosem mym ochrypłym na cztery świata strony
Krzyczę i mało tych, co na mnie skarżą się.
Od kogo wyszły kłamstwa i blagi piętrowe,
Mężczyźni za tym stoją, panie lubią mnie.
Słuchaliście mnie nie raz tracąc dech, panowie,
Dziś jak hipokryci krzywicie gęby złe.
Niósł krzyż sługa boży, na łbie miał z wszy koronę,
Odrąbali mu głowę bo bali się wszy.
Spłakali się, rozeszli siorbiąc łezki słone,
A dzieci przegonili gdzieś na zbity pysk.
|