Mój czarny człowiek w garniturze szarym,
Bywał ministrem, oficerem, szychą ważnym.
Jak klaun złośliwy zmieniał on swój imidż,
I bił pod żebra skrycie, bez przyczyny.
Gdy łamali mi skrzydła ja się śmiałem,
Podobny wyciu mój ochrypły głos.
Ból i bezsilność trzęsły moim ciałem,
Szeptałem tylko: „żyję wam na złość.”
Przesądny byłem, znaków wciąż szukałem.
Byłem cierpliwy. Minie ten zły czas.
W gabinetach prawiłem im z zapałem,
Że wybryk ten, to mój ostatni raz.
A wkoło mnie histerycy głosili,
Do Paryża jeździ, gdy my w Tiumeń.
Najwyższa pora wykopać go z Rosji,
Ale naczalstwo zbyt leniwe jest.
Wytykano mi daczę, samochody,
Na worku forsy śpi, jak jakiś król.
Wszystko wam oddam, bierzcie bez dopłaty,
Trzypokojowy nędzny lokal mój.
Znajomi dobre rady mi dawali,
Po plecach mnie klepali niczym psa.
A przyjaciele, znani już poeci.
Rymować mnie uczyli tak i siak.
Odkąd mi pękła cierpliwości żyłka,
Na ty ze śmiercią jestem kusząc los.
Od dawna ona wokół mnie krążyła,
Lecz ją odstraszał mój ochrypły głos.
Przed sądem świata kryć się nie zamierzam,
Gdy już mnie wezwą wyznam sekret mój.
Co do sekundy życie swe wyśpiewam,
Opowiem im, jak pusty pchałem wóz.
Dobrze odróżniam podłość od świętości,
Od dawna wiem, czym dobroć jest, czym zło.
Drogę mam jedną, jedną wśród podłości,
Wyboru mi na szczęście nie dał los.
|