Przeszły mnie dziś dreszcze od stóp do głów,
Serce się tłucze tak, jak w beczce kamień.
Siedzi we mnie włochaty, tępy żłób,
Ze stwardniałymi, chwytnymi łapami.
Przyjaciele udrękę widząc mą,
Już przebąkują: „zaraz hulał będzie”.
Ciężko z nim żyć, jak ciężar ten mam zdjąć,
On mnie przytłacza, tlen kradnie, powietrze.
To nie mój bliźniak, ani drugie ja,
Trudno tu orzec jak się mają sprawy,
Krwią durną, potem on się moim pasł,
Nawet Strugaccy nie dadzą mu rady.
On ciągle czeka aż zatoczę krąg,
I własną ręką spiszę każde słowo.
Że niby cwany, zaczadzony grą
Sprzedam ich wszystkich jak idzie, hurtowo.
Usprawiedliwienia nie szukam tu,
Niech życie płynie, ślizga się i taje,
Swojej słabości wymierzę sto rózg,
Jeśli pokona mnie ten dęty frajer.
Zebrałem w sobie już ostatek sił,
Nie wymknie mi się ta wredna zaraza.
W gardło i w żyły leję jad, dogadzam,
Niech żre, niech zdechnie, przechytrzę go dziś.
|