Nie ma mnie tu. Porzuciłem Rosję,
Za mną panny ronią gorzkie łzy.
Teraz tylko swoją rzepkę skrobię,
W paryskich knajpach popijam dżin.
Ktoś o mnie chlapnął jęzorem w metrze,
Wyjechał, przepadł ten sukinsyn.
Niech on te swoje cudaczne wiersze
O Luwrze pisze, oby tam zgnił.
Z tyłu słyszę wymianę opinii,
To nie on. Tamten wyjechał stąd.
Ten, jakiś prosty, na gębie siny,
Tamten to spryciarz i kuty gość.
Wania, siedziałem z nim w Magadanie,
Kumpel z lat wojny, bliski jak brat.
Mówi, że piszę do niego: „Wania,
Smutno mi, przyjedź, nie chcę być sam.”
Ja już zacząłem prosić o powrót,
Błagałem, łkałem, traciłem twarz.
Głupstwo, nie wrócę, to święta prawda,
Nie wyjeżdżałem. Gdzie wracać mam?
Kto w to wierzy, temu krzyż na drogę,
To jest komedia, trojański koń.
Radzili mi: opiewaj przyrodę,
Lub wieszaj psy na spółce Reno.
Ja ze śmiechu aż się popłakałem,
To jest brednia jak dmuchany słoń.
Nie cieszcie się, ja nie wyjechałem,
Próżna nadzieja. Nie wyjadę stąd.
|