Przestały ręce z trwogi drżeć,
W góry czas iść.
Strach zniknął, ulotnił się gdzieś,
Nie wróci dziś.
Czekałem długo, czasu szmat
Na ten mój szczyt.
Na świecie szczytów takich brak,
Gdzie nie był nikt.
Wśród wielu niezdobytych gór,
Ta jedna jest.
Którą chcę zdobyć choćby w mróz,
Na szczyt jej wejść.
Nie jeden tutaj w przepaść spadł,
Smutna to pieśń,
A ja wyruszyć chcę na szlak,
Gdzie czyha śmierć.
Niebieskim blaskiem mroźnych gór
Majaczy dzień.
Ostatnie ślady ludzkich stóp,
Zasypał śnieg.
Patrzę na życia boski cud,
Jak w rzeki nurt.
I święcie wierzę w czystość dusz,
Myśli i słów.
Przeminą lata, może wiek,
Powrócę tu.
Czy mógłbym zwątpić w moją pieśń,
W mej drogi trud.
Szeptała woda słowa te,
Szczęście to kicz.
A ja widziałem śniegu biel,
Gdy księżyc lśnił.
|