Przyjechałem pohulać w stolicy,
Z byka cios i frajer wącha bruk.
Zaliczam komisariat milicji,
I tam widzę ją, dziewczynę cud.
Trudno zgadnąć dlaczego tam przyszła,
Może paszport podbić albo wziąć.
Piękna, świeża, młodziutka i czysta,
Zapragnąłem zapoznać się z nią.
Szedłem za nią myśląc „dobra nasza”,
Co jej mam rzec, żem złodziej i drań.
Już podpity, podchodzę, przepraszam,
Do „Sojuza” zapraszam na dans.
Uśmiechali się do niej przechodnie,
Miałem chęć po ryjach ich lać.
I tak jeden zaliczył po mordzie,
Kiedy mrugnął na nią jak na bladź.
Smarowałem jej bułki kawiorem,
Rubelkami szastałem jak pan.
Nie płaciłem orkiestrze bilonem,
Grali dla niej, a parkiet był nasz.
Wiele ja jej naobiecywałem,
Zapewniałem o miłości mej:
„Przez sześć dni nikogo nie okradłem,
Ja w tri miga pokochałem cię.”
Mówię do niej przez łzy, jak pijany:
„Z tobą tylko przez życie iść chcę.”
Na to ona z ironią: „Kochany,
Za sto rubli ja oddam ci się.”
Uderzyłem w twarz ptaszynę lubą,
Zakipiała ma gorąca krew.
Na milicji ją znali już długo,
Moją miłość, mego szczęścia treść.
|