Niosłem raz nieszczęście swe,
Po lodzie kruchym na brzeg
Nagle załamał się lód, dusza wpadła w rzeki nurt,
Kamieniem poszła na dno,
A nieszczęście jak na złość,
Zaczepiło się o lód,
Tuż u moich stóp.
Od tej pory szuka mnie,
Jak ten pies nocą i dniem,
Chodzą słuchy tu i tam, że w nieszczęściu wroga mam.
Co przeszedłem każdy wie,
Nawet ten jesienny deszcz,
Co już tydzień siecze, tnie,
On rozumie mnie.
Ktoś do mego pana rzekł,
Że nieszczęście śledzi mnie,
Że już wpadło na mój trop, wczoraj, niedaleko stąd.
On na pomoc ruszył mi,
Mimo moich licznych win,
A za nim nieszczęście me
Biegło niczym cień.
Gdy mnie wreszcie dognał on,
W siodle swym nakazał siąść,
A nieszczęście między nas jak nie wskoczy w tenże czas.
Już nie mogłem zrobić nic,
I nieszczęście przy mnie tkwi,
Dręczy, męczy, w oczy kpi,
W łóżku moim śpi.
|