Od dziecka Fiedia związany był z ziemią,
Do domu znosił kamienie i złom.
Pewnego razu przyniósł coś takiego,
Że mama z tatą śmiali się na głos.
Już jako student Fedia postanowił
Archeologię wnieść aż na sam szczyt.
Do Instytutu takie rzeczy znosił,
Że my ze śmiechu roniliśmy łzy.
Z praktyki Fiedia przywiózł raz
Przeżarty rdzą żelazny kran,
I twierdził, że to jest bezcenny skarb.
Kiedyś pojechał w Jerewań
Tam sztuczną szczękę znalazł drań
Starą, ogromną, jak do bimbru kadź.
Dyplom on pisał o dawnych świątyniach,
O Scytach, bogach pogańskich z przed lat,
A przy pisaniu tak klął po łacinie,
Że Scytom w grobach na łeb leciał piach.
Budowli starożytnych fan,
Buszował w nich jak kret wśród traw
I często krzyczał ile w płucach sił.
„Ścieżka prowadzi na sam dół,
Pitekantropus grasuje tu”,
I jak małpolud pięścią w pierś się bił.
Obrzydło Fiedi kawalerskie życie,
Zamarzył mu się z dziatwą gwarny dom,
I mówił nam, że taką żonkę znajdzie,
Że my z zazdrości zaszlochamy w głos.
Do wielu on zaglądał miejsc,
Był w Europie, w Azji też
I idealną ponoć znalazł rzecz.
Ale ta rzecz to nie był skarb,
Dla archeologa istny chłam,
I Fiedia płacząc zakopał ją gdzieś.
|