Nasza ferajna to był ścisły krąg,
Urki, złodzieje, prawilne kozaki,
I kiedyś nocą przyprowadzam go,
Mówię: „On nasz, polejcie mu chłopaki.”
On z nami pił i widać że nie ksiądz,
Knajak że hej i palił się do draki,
A z rana gad sprzedał wszystkich pod rząd,
Nabrał nas drań, wybaczcie mi chłopaki.
Tak jak przez mgłę pamiętam tamten skok,
A potem barak zimny jak mogiła,
Myślałem już, nie wyjdę żywy stąd,
Pod górkę było, śmierć mi buty szyła.
Oszczędzam siły, ja ulicy syn,
A tamten duma:” Nie wróci on z tej tajgi”.
Łudzi się łotr, że przyjdzie mi tu zgnić,
Myli się gad, uwierzcie mi chłopaki.
Nie minie rok i wyjdę wreszcie stąd,
Pożegnam zonę i przyjdzie czas zapłaty.
W tę noc to ja przyprowadziłem go,
On ma być mój, zostawcie go chłopaki.
|