Wczoraj kucie zakończyłem,
Przekroczyłem trzykroć plan.
Za granicę w delegację
W nagrodę jadę jak pan.
Pod prysznicem sadze zmyłem,
Zjadłem z jeża smaczny stek,
I instrukcję przeczytałem,
Co tam można, czego nie.
Poziom życia u nich wyższy
Niż u nas,
Trzeba będzie tam uważać
By nie wpaść.
Broszury szef kazał czytać,
Czemu nie.
„Orła tam czasem nie wywiń”,
Ostrzegł mnie.
Długo w noc mi opowiadał.
To podstępny kraj, jak wiesz.
Polska jest jak ta zaraza,
A stolicą Budapeszt.
Wszystko u nich jest na opak,
To dla ciebie będzie szok.
Udaj, żeś ty prawie swojak,
Pochwal czasem, miły bądź.
O wódce będą debaty,
A ty tak:
„Ja koledzy demokraci
Tylko czaj”.
Będą ci prezenty wciskać,
Powiedz tak:
„Tego u nas zatrzęsienie,
Miejsca brak”.
Mówił jeszcze: żyj w komforcie,
Odkładaj, lecz miarkuj się,
Bądź ostrożny z ichnim żarciem,
Suchy wikt wykończy cię.
Tam, w tym czeskim Budapeszcie
Nie tak łatwo będzie żyć.
Mogą rzec: Śpiewamy jeszcze,
Albo też: kończymy z tym.
Na tych Węgrzech iść na bazar
Trzeba z raz,
Niemki, Rumunki obadać
Przykład dać.
Demokratki tam honorne,
Jakbyś zgadł,
Nie biorą z sowieckich ludzi
Ni rubla.
Burżujska czyha zaraza
Będą kusić, zwodzić cię.
Strzeż się ich uroków Kola,
Bacz byś z kimś nie związał się.
Tam agentki mocne w sobie,
Ty ją w drzwi, a ona w płacz.
Powiedz, że u nas w Sojuzie
Tego nie ma od stu lat.
Mogą cię namawiać, zwodzić,
Kusić cię,
Szast prast i do tyłu chodzisz,
Jak ta wesz.
Trotyl któraś pod gorsetem,
Może mieć,
Sprawdzaj zawsze, bo tam szpiegiem
Każdy jest.
Pytam go, niech powie więcej,
Bo się boję ichnich dam.
Jak mam sprawdzać, leźć pod bluzkę,
Można cięgiem w mordę brać.
Mój instruktor, ekspert, znawca,
Nie ma co z nim sprzeczać się.
Jak ten budzik mnie nakręca
I zaczyna znowu pleść.
Dla porządku, byś miał jasność,
Dodam że:
Jest w Bułgarii duże miasto
Budapeszt.
Jeśli wejdą w trudny temat,
Zakończ w czas.
Gdy tam czegoś nie skumają,
Nie bij w twarz.
Po ichniemu ani słowa,
Ani tak i ani siak.
Łatwo mogą mnie skołować,
I na swego przechrzcić tam.
Ja nie żaden agitator,
Kowal jestem, a nie ksiądz.
Do Polaków w Ułan Bator,
Nie pojadę, boże broń.
Leżę z żonką, ale dumam,
Gdzie mi iść.
Może ja bez zagranicy
Mogę żyć.
Ja na ichniej polityce
Nie znam się.
Po obcemu ani be,
Ani me.
Dusia śpi jak małe dziecko,
W papilotach cały łeb.
Przebudzona mówi cierpko,
Przestań Kola bzdury pleść.
Ależ z ciebie durny pomiot,
Muszę z tobą rozwieść się.
Tyle lat żyjemy z sobą,
A ty swoje, obyś zdechł.
Obiecałeś, zapomniałeś,
Cały ty.
Ty ceratę z Bangladeszu,
Przywieź mi.
Uzbieraj tam parę rupii,
Nie rób hec.
Musisz mi tam chustkę kupić,
Albo krem.
Objąłem wpół małżonkę
I zapadłem w mocny sen.
Śniłem, że kułem kolczugę,
Tarcze i stalowy miecz.
Tam u nich paradne gierki,
Nie ziewaj, bo połkniesz coś.
Śniły mi się dwie węgierki,
Z brodami, jak niosły broń.
Śniłem Dusine ceraty,
Z białym beż.
W Bangladeszu trzy agentki
Strzygły mnie.
Ja w Rumuni z woli bożej
Będę żył.
Mówią, że oni z Powołża,
Tak jak my.
Zrozum ty babską naturę,
Chciała odprowadzać mnie.
Odprasowała mi koszule,
Byłem jak przy cerkwi cieć.
Żegnam cię - cechu kowalski,
Rodzony jak mało kto.
Do widzenia planie dawny,
Coś tak zakołował mną.
Spirytus piłem pod piwko,
Niech to szlag.
Całą drogę na lotnisko,
Żarł mnie kac.
Niosę bagaż, brat mnie szturcha,
Łaje drań.
„Dla kogo ty nas porzucasz,
Nikołaj.”
|