Niedojrzały owoc spostrzegł ktoś,
Potrząsnął mocno drzewem, owoc spadł.
Dziś zaśpiewam o tym, kto miał głos,
Lecz nie wiedział biedak że go ma.
Może nie sprzyjał mu dotąd los,
Może przypadek nie pomógł mu.
Napinał struny gdy dawał głos,
A te rdzewiały nie służąc mu.
Zaczął nieśmiało z nuty „do”,
Lecz nie dośpiewał jej nie do...
Do końca nie dośpiewał jej,
Nie wzruszył ludzi głosu ton,
Kot myszy łowił, za to pies
Ujadał w głos.
To kupę śmiechu warte jest.
No i znów żart nie udał się,
Choć wina w beczkach było dość,
Nie zakosztował wina on.
Zaczął on ten głupawy spór,
Niepewnie jakby się go bał.
Kropelki potu mu do ust
Spływały, dusza gryzła piach.
Gdy pojedynek zaczął się,
On z wielkim trudem dusił złość.
Ogłuszył go rapierów szczęk,
Po głowie tłukł się stali głos.
Wszystko chciał wiedzieć, stąd aż do ...
Lecz nie dowiedział się, nie do...
Do głębi, ani też do dna,
Nie dokopał się jakoś on,
A ty co modre oczy masz,
Nie kochasz go, nie kochasz go.
Jak śmiesznie ta opowieść brzmi,
Choć spieszył się, zabrakło sił.
I dopowiedzieć trudno dziś,
To wszystko, o co on się bił.
Ni jednym słowem nie łżę ja,
Wysoki styl to jego gra.
Na śniegu wiersze pisał jej,
A przecież kiedyś staje śnieg.
A w owe dni spadł świeży śnieg,
Więc pisał na nim ile chciał.
Śnieżynki białe w usta swe
Chwytał i aż do łez się śmiał.
On do tej w srebrzystym lando,
Nie dobrał się, nie dotarł do...
Nie dobiegł on, biegacz na schwał,
I nie doleciał, chociaż chciał.
A gwiezdny jego znak, to byk,
On mleczną drogę duszkiem pił.
To kupę śmiechu warte jest,
Gdy kilku sekund braknie nam.
Gdy brak ogniwa w naszej grze,
Gdy krótki strzał, nie celny strzał.
To kupę śmiechu warte jest,
Gdy skacze koń. Gdy leci ptak.
Śmiejecie się ze mną, śmiejcie się.
Kto winien tu? Bóg ojciec? Czart?
|